E N D
Rok 1982. Jeden z wielu sklepów spożywczych w Głogowie. Codzienne kontrole, wycinanie kartek i ogrom ludzi, rzucających się na jakiekolwiek produkty. Pamiętny ocet i śliwki węgierki w słoikach, proszek „Ixy”, czy kawa „Arabica”. Moja mama, jedna z ekspedientek w owym sklepie, opowiedziała mi o życiu w stanie wojennym. Chciałabym te opowieści krótko przedstawić, skupiając się na życiu ekspedientkiw stanie wojennym.
Kartki- jedna z najbardziej charakterystycznych cech stanu wojennego. Ekspedientki musiały każdego dnia takowe karki wycinać i wklejać w specjalny zeszyt. Kartki na papierosy, słodycze, alkohol i mięso. Za innymi produktami trzeba było stać w niewyobrażalnie długich kolejkach i liczyć na łut szczęścia, że dostanie się to, czego się potrzebuje.
Na sklepowych półkach świeciło pustkami. Nic więc dziwnego, że jeśli była dostawa, wówczas przed sklepem roiło się od bardzo długich kolejek. Ludzie wstawali o świcie, aby móc kupić cokolwiek innego niż ocet.
Milicjant, funkcjonariusz wojskowy i jedna osoba cywilna. Stała kadra, która mniej więcej co pięć dni sprawdzała sklepy. Jeśli znaleźli jakikolwiek produkt schowany przez ekspedientkę, kierownik sklepu dostawał naganny, czy kary dyscyplinarne.
Któregoś dnia przyszła dostawa drobiu. Każdy chciał kupić chociaż jednego kurczaka, więc kierowniczka sklepu schowała do szafy pojemnik z kilkoma kilogramami owego produktu. Niestety przyszła kontrola i zaczęła przeszukiwać pomieszczenia. Pech chciał, że szafa się uchyliła i wyślizgnął się z niej pojemnik. Kierowniczka próbując załagodzić sytuacje, krzyknęła: „No niech to! Jeszcze żyją!”. Milicjant zareagował śmiechem i na szczęście personel nie został ukarany.
Jak można się domyślić, ten kto był sprzedawcą w czasach wojennych, był na prawdę „kimś”. Bez stania w kolejkach, wszystko z tzw. „pierwszej ręki”. Moja mama, wracając z pracy niosła w reklamówce owoce, przechodzący obok niej ludzie nie mogli się napatrzyć na owe produkty. Pewien mężczyzna, który zaczepił moją mamę na ulicy powiedział : „pokaż mi co niesiesz w torbie, powiem ci gdzie pracujesz”.
I tak też było... Najlepiej żyło się w tamtych czasach ekspedientkom, górnikom i taksówkarzom. Tym pierwszym, ponieważ to one miały największy dostęp do żywności, chemii czy ubrań. Górnikom, ponieważ zarabiali najwięcej pieniędzy. A taksówkarzom, ponieważ ¾ społeczeństwa nie mając na co wydawać pieniędzy, korzystała właśnie z ich usług.
Pewnego dnia, moja mama będąc w sklepie z dywanami usłyszała krzyki: „Żono! Mam dywan!” To może brzmieć śmiesznie, ale nieznajomy mężczyzna zwracał się do niej. Okazało się, że owy mężczyzna, który od rana stał w kolejce za dywanem, postanowił odstąpić go znajomej ekspedientce. Oczywiście nie za darmo. Oznajmił jej, że w zamian za dywan chce dostawać w sklepie produkty, mniej dostępne dla innych klientów. Dziwna taryfa przetargowa, lecz obydwie strony były zadowolone.
O godzinie 22, czyli tzw. godzinie milicyjnej, nikt nie mógł przebywać poza domem (chyba, że posiadał specjalne pozwolenie). Któregoś dnia moja mama wraz z koleżankami została po pracy na zapleczu. Miały do zrobienia kilka dodatkowych prac. Przyjechała milicja i porozwoziła ich po domach. Mieli szczęście, bo zazwyczaj przebywanie poza domem po godzinie milicyjnej kończyło się aresztowaniem lub innymi karami.
Za czasów wojennych istniała książka „skarg i wniosków”, w której klienci mogli wpisywać zażalenia odnośnie funkcjonowania sklepu. Z punktu widzenia współczesnego człowieka mogą wydawać się one absurdalne i zabawne, ale za czasów PRL tak faktycznie było. Niestety moja mama zapomniała większość takowych tekstów, jednak jeden utkwił jej w pamięci. Brzmiał mniej więcej tak: „Zgłaszam zażalenie odnośnie wody brzozowej. Mianowicie jest w niej więcej wody, niż wody brzozowej. Czy ktoś rozrabia tę wodę, ja się pytam?”
Któregoś dnia do sklepu przyszedł pewien mężczyzna, na którego twarzy malowało się niemałe zdenerwowanie. Zaczął się kłócić, dlaczego nie może kupić alkoholu przed godziną 13.* Swoje zachowanie argumentował dziwnym stwierdzeniem: „człowiek nie wielbłąd, nie kaktus. Musi pić.” Przyjechała milicja i wzięła awanturnika na komisariat. * według zasady obowiązującej we wszystkich sklepach, do godziny 13 nie można było kupić alkoholu.
Co jakiś czas zmieniana była wystawa w sklepach. Raz były to np. produkty chemiczne, raz konfitury itd. Obowiązywała jednak zasada, że dopóki produkty będą na wystawie, nikt nie może ich kupić. Ludzie wściekali się widząc słoiczki miodu, konfitur i innych „zakazanych owoców”.
I tak powoli zbliżyliśmy się do końca PRL-u. Przełom lat 1989 i 1990 były jednocześnie przełomem w myśleniu sporej części społeczeństwa. Z perspektywy czasu można się pośmiać, tak jak za parę lat można będzie śmiać się z czasów obecnych.
Wykonała : Agata Przybylska Gimnazjum nr 5 im.Polskich Olimpijczyków kl. III b http://gschab.salon24.pl http://www.mojeopinie.pl