240 likes | 387 Views
Jest takie miejsce w Toszku…. Obóz NKWD w Toszku. Obóz NKWD w Toszku istniał na terenie Szpitala w Toszku od maja do listopada 1945.
E N D
Obóz NKWD w Toszku istniał na terenie Szpitala w Toszku od maja do listopada 1945. Według relacji świadka – internowanego w obozie Gerharda Klopsch, w lipcu 1945 do obozu przybyły trzy transporty więźniów z okolic Budziszyna (Bautzeu): 4. lipca – 1312 osób, 17. lipca – 1143 i 2. sierpnia – 1199 (dane na podstawie książki „Bild-Dokumentation Tost – Gefängnis–Lager des Sowjetischen NKWD In Oberschlesien” – 1998.r., str. 12.) Byli to mężczyźni i chłopcy – obóz w Toszku przeznaczony był tylko dla mężczyzn – Niemców podejrzanych o działalności wywrotne i dywersyjne. Jednak wśród więźniów byli także polscy żołnierze AK. Komendantem – naczelnikiem obozu był radziecki pułkownik Pylajew. Warunki życia w obozie były bardzo trudne. Więźniowie pracowali na polach należących do szpitala. Śmiertelność wśród nich była bardzo duża. Codziennie przed południem wywożono z terenu obozu – szpitala 2-3 furmanki pełne trupów. Okoliczni mieszkańcy bardzo dobrze pamiętają drabiniaste wozy wypełnione ludzkimi półnagimi i nagimi ciałami, które ze szpitala jechały w kierunku Wielowsi. W okolicach cmentarza Żydowskiego ciała te zrzucano do wykopanych rowów. Przez lata mieszkańcy Toszka jedynie między sobą, i to z ogromną ostrożnością opowiadali o tym, co widzieli. Panowało powszechne przerażenie i milczenie w obawie przed represjami ze strony żołnierzy radzieckich a później polskiej administracji.
Tu przetrzymywano ponad 300 osób.Wszyscy spali stłoczeni, na gołej podłodze.
Relacje świadków Co działo się za tymi oknami?
Obóz NKWD w Toszku we wspomnieniach szesnastoletniej wtedy Berty Mainka W 1944 roku ludzi chorych psychicznie wywieziono ze szpitala w Toszku do Lublińca. Szpital zajęło wojsko niemieckie. Przetrzymywano w nim lekko rannych żołnierzy niemieckich oraz spadochroniarzy angielskich. Później, po wojnie wojsko radzieckie więziło tam jeńców wojennych. Panowała tam ogromna bieda. Ludzie chodzili głodni, w poszarpanych ubraniach. Sytuacja zmuszała ich do wzajemnej pomocy. Pewnego dnia po Kotliszowicach jeździł wóz z końmi. Jeńcy zbierali raps dla tych koni. Jeden z więźniów biegał od bramy do bramy. Trząsł nimi, krzyczał coś… Kiedy dobiegł do naszej bramy, wpuściliśmy go do środka. Nalałam mu zupy, która akurat była gorąca, a do kieszeni wcisnęłam mu chleb. Po chwili wszedł żołnierz uzbrojony w karabin. Mój ojciec starał się wytłumaczyć, że jeniec przyszedł jedynie po to, by coś zjeść. Serce żołnierza okazało się dobre, pozwolił jeńcowi zjeść, a potem dopiero go zabrał. Pamiętam też, jak pewnym razem szłam z koleżanką w stronę Toszka. Akurat przejeżdżał wóz, przy którym szli jeńcy z obozu. Jeden z nich trzymał się trochę na uboczu. Nagle podbiegł do mnie i powiedział, bym udała się do sąsiedniej wioski, do pewnej rodziny, której jest krewnym, i abym powiedziała im, by przynieśli mu coś do jedzenia. Bałam się trochę iść tam sama, wybrałam się więc ze znajomą. Kiedy powiedziałyśmy we wskazanym przez jeńca domu, co zaszło, rodzina nie mogła sobie przypomnieć o takim krewnym. W końcu jednak ojciec przypomniał sobie o dalekim kuzynie, który rzeczywiście mógł się w tym obozie znajdować. Pewnego dnia przyszła do naszego domu dziewczyna z tej rodziny. Powiedziała, że była w obozie, lecz nie znalazła już krewnego… Wiem, że jeńcy pracowali też na polach. Nieraz ich tam widziałam. Nieraz widziałam też, jak wkładali plony do kieszeni, byleby tylko mieć coś do zjedzenia… Martwych jeńców przewożono zawsze w wielkich, drabiniastych wozach i wrzucano ciała do rowu. Wiem, że jeden z nich, w chwili wyrzucenia do rowu nie był jeszcze martwy. Udało mu się przeczołgać do najbliższego gospodarstwa, gdzie ukryto go na strychu. Relację świadka spisała Weronika Rolnik, uczennica Gimnazjum w Toszku
Relacja pani Elżbiety Borysowskiej – mieszkanki Toszka, lat 83 Jako siedemnastoletnia dziewczyna, latem 1945 pracowała przymusowo w piekarni na terenie szpitala. Często widywała więźniów, których gdzieś prowadzono na terenie szpitala. Wśród nich rozpoznała swojego niemieckiego nauczyciela ze Świbia, pana Baywalda. Znała go bardzo dobrze, bo pracowała u niego jako służąca. To był spokojny człowiek, ojciec czwórki dzieci. Rozmowa z więźniami była zakazana, ale gestami dała mu do zrozumienia, że bochenek chleba zostawi w oznaczonym miejscu. Na drugi dzień chleba już w tym miejscu nie było, a więźnia już więcej nie widziała. Pani Elżbieta wspomina również relację swojego nieżyjącego już brata – jako kilkuletni chłopiec wraz z innymi kolegami zaglądali przez mury co dzieje się na terenie szpitala – pewnego dnia wrócił bardzo zdenerwowany i wystraszony. Widział, że na placu szpitalnym więźniów biczowano i kopano, lała się krew, słyszał ich jęki i krzyki. Z kolegami szybko stamtąd uciekli. Relację świadka spisała Katarzyna Podkowa, uczennica LO w Pyskowicach.
Mieszkańcy Toszka nie zapomnieli o ofiarach Obozu. Pamiętają jednak przede wszystkim Ci, którzy byli tu więzieni i przeżyli. Na cmentarzu toszeckim znajduje się tablica pamiątkowa poświęcona zmarłym, którzy zostali tu pochowani – więźniowie obozu NKWD, którzy po jego opuszczeniu nie byli w stanie wrócić do swoich rodzin i domów.
Ci, którzy pozostali, upominają:CIESZMY SIĘ ŻYCIEM W BLASKU A MROK WOJNY ZOSTAWMY ZA SOBĄ
Bibliografia • Sybille Krägel, Siegfried Petschel – „Bild-Dokumentation Tost – Gefängnis-Lager des Sowjetischen NKWD in Oberschlesien”, 1998, ISBN 3-927067-16-4
Prezentację przygotowała uczennica Gimnazjum im. Ireny Sendler w Toszku, Weronika Rolnik, pod kierownictwem pani mgr Donaty Podkowy. Autorką fotografii jest Weronika Rolnik. W prezentacji wykorzystano fragment utworu „Muzyka żałobna” Witolda Lutosławskiego.